Ryuuk Ryuuk
1569
BLOG

Czarownicy żyć nie dozwolisz

Ryuuk Ryuuk Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 26

Jedną z bardziej bolesnych prawd polowań na czarownice jest to, że niektóre z tych kobiet naprawdę chciało zostać czarownicami… Po prostu rozmiar cierpienia, jaki je spotkał ze strony kościoła, duchowieństwa i jego wiernych sług, powodował, że wpadały w prawdziwą rozpacz – niektóre naprawdę wierzyły, że utraciły łaskę Boga, stały się przeklęte, itd. Dlatego też, często gnijąc miesiącami w więzieniach (tzw. areszt wydobywczy został już wynaleziony:), albo w przerwach między torturami zwracało się po pomoc do owej drugiej strony, czyli diabła. Próbowały go wezwać, rzucić urok, robiły sobie szmaciane figurki nad którymi odprawiały „czary” …

To może się wydawać śmieszne, gdyby nie było tak tragiczne. Bo oczywiście diabeł się nie zjawiał na wezwanie, nie krył we włosach i nie pomagał w rzucaniu uroku, ponieważ … nie ma diabła. Najbliższymi tej prymitywnej definicji zła byli ci, którzy rozpętali i podsycali to szaleństwo.

 

Tak naprawdę czarownice reagowały na różne sposoby - czasami z wściekłością na swoich ciemiężycieli – jak np. Strasibotka spod Łodzi (z samego łoża madejowego obrzucająca przekleństwami sędziów), czy też nie mniej sławna Jagnieszka ze Szczercowa, która na pytanie księdza: "czy odpuszczasz im grzechy?" wykrzyknęła z furią: „a jebał ich pies!”

 

Dlaczego na to zwracam uwagę? Ponieważ Kościół do dnia dzisiejszego produkuje egzorcystów, demonologów, „łowców czarownic”, wciąż tworzy czystej wody durniów i psychopatów, którzy tylko czekają na okazję do wykazania się. Gdyby dać im szansę wznowienia polowań z pewnością rzuciliby się na to z ochotą. Tak samo chętnie znaleziono by gorliwców, którzy pobożnie donosiliby drwa na stosy.

 

Czarownice nie potrafiły ściągać z nieba piorunów, sprowadzać ulewnych deszczy, długotrwałych susz lub gradobicia niszczącego sady i uprawy. Nie zatruwały studni i nie roznosiły straszliwych chorób. Nie potrafiły latać w powietrzu, czy być sprawczyniami pomoru stad bydła. Gdyby prawdą była choć część tego, co o nich opowiadano (i co im udowadniano przed sądem), to przy pomocy niewielkiego oddziału malefica można by unicestwiać całe armie.

 

Niektórzy takie pytania sobie (i innym) zadawali – że pomimo tych wszystkich straszliwych mocy czarownice były zupełnie bezradne, gdy je więziono, w okrutny sposób torturowano i palono na stosach. Jednak ową bezradność czarownic wobec oprawców teologowie tłumaczyli „boskim immunitetem”

 

Z pewnością należy przytoczyć kilka dat i osób, które są punktami zwrotnymi w historii znanej jako okres polowań na czarownice.

 

W 785 roku synod w Paderborn postanowił, że każdy kto utrzymywać będzie istnienie czarownic, zostanie pokarany śmiercią. Wydawać by się wtedy mogło, że czasy przesądów już nie nadejdą. Czarownicami wówczas nazywano samotne kobiety, tzw. wiedźmy, zbierające po lasach zioła, do których udawali się chorzy mający już dość medyków, którzy z zapałem upuszczali krew.

 

Zwrot następuje wraz z krucjatą przeciwko katarom (1209-1229) i utworzeniem Świętej Inkwizycji, która oprócz herezji zaczęła zajmować się też czarami. Ciemnota otrzymała wtedy wsparcie ze strony dzieł św. Tomasza z Akwinu, który przecież potwierdził istnienie demonów i czarownic oraz możliwość … kontaktów płciowych z nimi. Jednak nienawiść dopiero się żarzy. W 1459 r. ukazało się dzieło Alfonso de Spina „Fortalicium fidei”, które jest zapowiedzią przyszłych wydarzeń. W 1487 pojawia się wreszcie niesławny „Młot na czarownice” (Malleus maleficarum), papież Innocenty VIII zaś już w 1484 ogłasza swoją bullę „Summis desiderates affectibus”, w której udziela on autorom „Młota” swojego pełnego poparcia. To jest właśnie moment zwrotny w historii.

 

Od tego czasu rozpoczyna się czas masowego obłędu, zwany popularnie okresem polowań na czarownice. Odbywało się to w kilku falach, jednak dwie były najznaczniejsze: od czasu papieskiej bulli 1484 przez 40-50 lat i w latach 1580-1670. Procesy czarownic szybko też z inkwizycyjnych dotarły do sądów świeckich (Kościół dał jedynie przykład jak … ), które w okrucieństwie dorównały inkwizytorskim.

 

Entuzjazm z jakim spotkała się kościelna idea polowań na czarownice, był niezwykły, zaskakujący zapewne nawet dla twórców – przypominało to początkowy odzew na ideę krucjat. Trzeba najpierw wyjaśnić, że świat ówczesnego człowieka był straszny – Bóg się często gniewał (choć nie zawsze było wiadomo za co) i sprowadzał na ludzkość nieszczęścia. Po lasach grasowały wilkołaki, w stawach topielice, z cmentarzy wyłaziły strzygi. Ulewny deszcz, susza, gradobicie, czy nagły pomór bydła, to wszystko dla ówczesnego człowieka (dla wielu dzisiejszych zresztą też), miało jakieś znaczenie i było częścią boskiego planu … lub diabelskiego. Ludność była zmuszana do uczestnictwa w mszach (jeśli ktoś nie wywiązywał się z tego obowiązku, msze spędzał zakuty w kajdany, kuny), które były dla niego niezrozumiałe – kapłan odwrócony tyłem i recytujący dziwne formuły – przypominające magię.

 

Dlatego kościelne bajdy o czarach i czarownicach spotkały się ze strony społeczeństwa ze zrozumieniem i akceptacją. Oczywiście większość czarów, o jakie początkowo oskarżano biedne kobiety, to odbieranie mleka krowom, zadanie kołtuna i wybijanie ostów na polu, zgodnie z ówczesnym poziomem religijnej umysłowości. „Mleko przez męskie gacie cedziła!”– często słyszano. I to wystarczyło!

 

Standardowa czarownica była najczęściej starą i biedną kobietą, często żyjącą na uboczu i spotykającą się ze społecznym ostracyzmem - czyli była łatwym celem (Kościół jak zwykle prześladował najbiedniejszych i bezbronnych).

Jednym z powodów, dla które warto było prowadzić ten "interes", były też po prostu dochody. Ze swojskiej nam Nysy: w 1639 roku 20 września spalono tam 11 czarownic, co przyniosło 425 talarów. Tę sumę podzielono dla burmistrza, rady, pisarza, wójta i sędziów, oraz (najwięcej bo 352 talary i 52 groszy) dla biskupa wrocławskiego. W przypadku zaś bogatych wdów (które były szczególnie narażone) pokusa zdobycia ich majątku była znacznie większa.

 

W Polsce torturowanie i dręczenie nie wyszło poza biedne i bezbronne wieśniaczki – szlachcianek nie wolno było torturować a za mieszczkami często szło trochę grosza. Jednak w innych krajach ofiarą padały przedstawicielki wszystkich stanów (byli w tym względzie bardziej demokratyczni). Ofiarami zaczęły padać kobiety, które wyróżniały się w jakikolwiek sposób – a to zbyt brzydka lub zbyt ładna, pyskata albo małomówna, podejrzanie mądra albo głupia.

 

W czasach największej gorączki o czary można było oskarżyć nawet na podstawie najbardziej durnowatych przesłanek – ułamany krzyżyk na szyi, kilka nieopatrznych słów (nawet ze strony dziecka), donos o tym że „od płotu wspak chodziła” (Zofia Straszybot z Łodzi), rozlewanie wody na ziemię, siedzenie na dachu chałupy (jak Jadwiga Macowa).

 

Było też czasami tak, jak w tym przypadku:

51-letnia mieszkanka dzisiejszych Chałup, Krystyna Ceynowa, wdowa po rybaku, wychowująca kilkoro dzieci w różnym wieku, został oskarżona przez znachora (powątpiewała w jego umiejętności) o rzucenie uroku na chorego (którego znachor nie potrafił wyleczyć). Czarownicę wywieziono łodzią na Zatokę Pucką i tam pławiono. Wyczerpana i zmaltretowana kobieta, która, o zgrozo, unosiła się na wodzie, zaczęła w końcu błagać o śmierć. Wówczas jeden z mężczyzn, najprawdopodobniej ów znachor, zadał jej kilka ciosów nożem i tak porzucono ją na brzegu.

 

Tego typu spraw, które były samosądami i z procesami nie miały nic wspólnego, było też trochę i jeśli ofiara nie miała krewnych czy przyjaciół, to ginęły one w otchłani zapomnienia.

 

Oczywiście nie wszystkie „doniesienia o przestępstwie” kończyły się procesem i wyrokiem, wiele z nich było nawet bagatelizowane lub sędziowie byli na tyle rozsądni, że wyroki były uniewinniające. Wiele procesów było przeprowadzanych celowo nieudolnie, tzn. tortury były „niedbałe” i czarownice do winy się nie przyznawały. Jednak zdarzało się wiele takich, podczas których gorliwość religijna je prowadzących była tak wielka, że czarownica była praktycznie bez szans.

Dzięki stosowaniu tortur można było uzyskać tzw. królową dowodów, czyli przyznanie się do winy. Początkowo nie stosowano tortur wobec dzieci, osób powyżej 60 lat, ciężarnym i upośledzonym. Jednak w 1532 roku wszystko się zmieniło – cesarz Karol V wydał tzw. Constitutio Criminalis Carolina, gdzie proces inkwizycyjny został tajny i pisemny, w którym sędzia pełnił jednocześnie rolę oskarżyciela i wydającego wyrok. Tortury zaczęto stosować wobec uznania, nawet wobec dzieci i kobiet w ciąży.

 

Kolejna rozpowszechnianą brednią jest to, że oskarżeni mieli zawsze obrońcę – znajdziecie tą tezę w opracowaniach różnego rodzaju publicystów. Być może, gdzieniegdzie mogło się zdarzyć, że oskarżona otrzymała obrońcę do pomocy, jednak było to zależne wyłącznie od widzimisię sędziego – gdy chciał, mógł sam pełnić rolę oskarżyciela, sędziego i obrońcy …

 

Carolina dawała też sędziom praktycznie wolną rękę w interpretacji. Nawet gdy oskarżona nie przyznała się do czarostwa, to i tak wyrok całkowicie zależał od niego. Dobrym przykładem jest sprawa szewcowej Doroty Pileckiej (1674 we Słomnikach) – po trzykrotnych torturach nie przyznała się do winy, jednak sędzia uznał, że oskarżenia typu: „rwała jakieś ziele”, „zbierała co raz patyki” i „mówili, że ona musi umieć co”, wystarczyło by Dorotę spalić, zwłaszcza że świadków było wielu (jak to często w procesach czarownic bywało).

 

W Polsce procesy o czary rozpowszechniły się w XVI wieku (pod jurysdykcję świecką przeszły w 1552), ale swój początek (jednak bardzo skromny) datują już od 1424, czyli haniebnego edyktu wieluńskiego, co prawda przeciwko husytom, ale herezja była wówczas tożsama z czarostwem.

 

Obecnie czarownice przeszły raczej do sfery bajek, opowieści sci-fi, czy też kiepskich horrorów. Prawda o polowaniach została rozmyta a samo słowo „czarownica” wywołuje raczej uśmiech. Trzeba jednak pamiętać, że był to trwający przez wieki koszmarny przejaw religijnego fanatyzmu, w wyniku którego zamordowano być może setki tysięcy ludzi, zaś wielu zniszczono życie.

 

Kurt Baschwitz „Czarownice. Procesy czarownic” – to klasyka, stara ale bardzo dobra książka, lektura obowiązkowa dla chcących poznać tematykę.

Brian P. Levack „Polowania na czarownice”

Jean-Michael Sallmann „Czarownice oblubienice szatana”

Robert Thurston „Polowania na czarownice”

Julian Tuwim „Czary i czarty polskie”

P.S.

Najgorsze jest to, że takie przypadki religijnych okrucieństw, czyli polowań na czarownice, wciąż trwają. W XXI wieku, w Nigerii, Rwandzie, Ugandzie, czyli w krajach w których chrześcijaństwo jest już bardzo popularne, ściga się, torturuje i morduje dzieci-czarownice. Nawet kilkulatkom wbija się w głowy gwoździe, zakopuje żywcem czy podpala podczas obłąkańczych egzorcyzmów, a nad wszystkim tym pieczę mają stuknięci egzorcyści.

http://ryuuk.salon24.pl/285913,zabij-dziecko-czarownice

Ryuuk
O mnie Ryuuk

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura