Ryuuk Ryuuk
1028
BLOG

Gdańsk, korsarze i bitwa na Zalewie Wiślanym

Ryuuk Ryuuk Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

To dla wielu może być zaskakujące, ale Gdańsk podczas wojny trzynastoletniej stał się prawdziwą potęgą i niezwykle wprawnym organizatorem zalegalizowanego piractwa. Jego kaprowie (to tacy piraci z pełnomocnictwami:) w ogromnej mierze zdecydowali o naszym zwycięstwie w wojnie trzynastoletniej z zakonem. Tu konieczna jest uwaga – walczyliśmy nie tylko z Zakonem, którego wspierało papiestwo (razem z duchowieństwem wielu krajów, naszego z tego nie wyłączając), ale też z Danią, no i oczywiście z potężną Hanzą, kupieckim związkiem miast Bałtyku.

Gdańsk był jednak prawdziwym hegemonem, zarówno pod względem gospodarczym jak i militarnym. Liczył ponad 40 tys. mieszkańców i dysponował setką jednostek (połowa to okręty kaperskie!) ze służącymi na nich 3 tys. marynarzy. Posiadał też ludwisarnie, wielki ośrodek szkutniczy i wszystko czego trzeba było do produkcji broni, zbroi, wozów taborowych a nawet wież oblężniczych. Podobno też 10 tys. Gdańszczan było zaangażowanych bezpośrednio w konflikt. Gdańsk był po prostu potęgą i niemal od razu został najważniejszym graczem w tej wojnie.

Biznes kaperski był korzystny dla wszystkich. Król uzyskiwał w absolutnie darmowy sposób (nie tylko nic nie musiał płacić, ale nawet na tym zarabiał) flotę na przyzwoitym poziomie, złożoną z doświadczonych marynarzy o wysokim morale (nic tak nie wpływa na morale jak obietnica zysku). Pieniądze na zaciąg, budowę okrętów i ich uzbrojenie wykładali zwykle rajcy miejscy, którzy jednak mogli traktować to jak inwestycję, gdyż możliwość zarobku bardzo duża.

Ludzie decydujący się na taki ryzykowny interes byli często obcokrajowcami (mimo iż nieraz ostentacyjnie obnoszącymi się ze swoją polskością), a łączyła ich głównie wrogość do krzyżaków oraz ich obrońców i protektorów (papieża, cesarza i Hanzy). Sami kaprowie (nazywani byli też „fryz kapen" „privateer", „corsair" i „speculaator") utrzymywali się z tzw. pryzów, czyli zdobycznych statków i z udziału z ich sprzedaży, także towarów przez nie przewożonych, czy okupów za znamienitych pasażerów. Pierwszy znany list kaperski (patent) został wystawiony przez radę miejską Gdańska na nazwisko Hansa Bornholma (18 marca 1456 r.).

Kapitanami zostawali przedstawiciele elity kupieckiej i żeglarskiej, zwykle z nacji flandryjskiej lub niemieckiej. Natomiast na kaprów zaciągali się wszyscy, nawet byli chłopi pańszczyźniani, dla którym było to w zasadzie wyzwolenie. Mieli zwykle motywacje socjalne, ale w tym wypadku wszystkich połączyła nienawiść do zakonu.

Sygnowanie listów kaperskich imieniem króla miało wielorakie znaczenie. Po pierwsze patenty królewskie były ważniejsze niż te wystawiane przez rady miasta, co jest zrozumiałe. Po drugie zaś listy polecające były skierowane do sojuszników i państw neutralnych, dając możliwość schronienia kaprom polskim w ich portach, a nawet umożliwiały remont i zaopatrzenie statku. Ten system naprawdę nie przynosił ujmy i był rozpowszechniony w całej Europie.

Prawdziwą perłą w zmaganiach wojny trzynastoletniej była bitwa na Zalewie Wiślanym (zwanym wtedy Zatoką Świeżą) rozegrana 15 września 1463 r. w pobliżu Elbląga, pomiędzy flotylla polską (złożoną z jednostek Gdańska i Elbląga) a krzyżacką. Bitwa ta, zwycięska dla strony polskiej, miała niebagatelne znaczenie dla osiągnięcia przewagi Polski nad zakonem krzyżackim. Ta bitwa nie była jedyną, w której starły się morskie siły obu przeciwników, ale zapewne najważniejszą.

Okrętem, który wspaniale się sprawdzał na Bałtyku była dwu lub trójmasztowa sznika (wyporność do 55 ton, 30-55 ludzi załogi), bardzo szybki i zwrotny okręt, wyposażony w wysokie kasztele na dziobie i rufie. Inną, bardzo popularną wśród kaprów jednostką była barka-berlinger. Wbrew dzisiejszemu rozumieniu tego słowa barki były bardzo szybkie. Pozbawione kaszteli mogły zabrać na pokład nawet 80 żołnierzy (wyporność nieraz do 110 ton), co miało ogromne znaczenie podczas abordażu. Tradycyjnie okręty kaperskie były uzbrojone w 20 armat, jednak o zwycięstwie zwykle decydowały umiejętności żeglarskie i bitność żołnierzy - taktyka abordażowa wówczas zdecydowanie dominowała.

Szniki i barki-berlinegery były niewielkie wobec np. potężnych kog, ale wielkość nie miała wtedy znaczenia. Większe okręty były jedynie większym celem, gdyż jedna salwa z małej szniki mogła zatopić nawet olbrzyma (brak wodoszczelnych grodzi:), zaś jednostkom ociężałym trudno było skutecznie manewrować do oddania celnego strzału.

Na Zalewie Wiślanym po stronie krzyżackiej uczestniczyło 47 różnych jednostek wodnych z 1000 załóg, na które załadowano około 1500 zbrojnych – zwykle wojsko zaciężne. Polacy dysponowali łącznie 30 jednostkami z 700 załogantami, oraz zapewne mniejszą liczbą zbrojnych (zwykle ochotników). Krzyżacka przewaga nie była jedynie w ilości, ale też w tonażu (pięć ich jednostek było prawdziwymi olbrzymami z wybudowanymi na pokładzie bastejami, wyposażonymi w działa i hakownice), oraz w sile ognia.

W owej bitwie chodziło o Gniew, miasto oblegane przez polskie wojska już od jakiegoś czasu. Gniew był niezwykle ważnym czynnikiem, bo umożliwiał kontrolę nad spławianiem towarów do Gdańska, a także nad zaopatrzeniem dla armii, no i stanowił łącznik zakonu z zachodem. Wielki mistrz Ludwih von Erlichshausen wiózł dla Gniewa nie tylko zbrojnych ale też zaopatrzenie. Armada krzyżacka miała zdecydowaną przewagę, jednak po naszej stronie walczyli znakomici kapitanowie kaperscy (jak Jakub Vochs i Wincenty Stolle). Dzięki nim oraz dzięki niezwykłej waleczności marynarzy i zaciężnych bitwa skończyła się druzgocącym zwycięstwem polskiej floty.

Niektórzy krzywią się na tą bitwę, gdyż trudno im uznać, że walka na zalewie może dorównywać prawdziwym bitwom morskim. Nic bardziej mylnego. Bitwa na Zalewie Wiślanym była niezwykle złożona, wykorzystywano w niej przemyślne manewry, uczestniczyło w niej kilka tysięcy ludzi, rozgrywały się pojedynki artyleryjskie i walka abordażowa. Mimo iż Polska była w zasadzie odcięta od morza przez półtora wieku, to ta bitwa przywróciła dawną tradycję morskich walk Słowian, którzy naprawdę wody się nie bali i często samym Wikingom potrafili dać łupnia.

Skąd ta nasza niezwykła skuteczność na wodzie? Popularnym elementem handlu (głównie zbożem, choć nie tylko) były statki budowane w głębi kraju, które płynęły do Gdańska, gdzie sprzedawano nie tylko towar ale i same statki – nabywcy zyskiwali obrobione i wysezonowane drewno, zaś sprzedający wracali do domów by wybudować nowy statek (zazwyczaj szkuty wiślane) i powtórzyć podróż. Polskie załogi, zarówno marynarze jak i zaciężni, byli z wodą za pan brat. Natomiast zaciężni krzyżaccy (husyckiego wzorca, głównie z terenów Czech), jakkolwiek wojownicy bardzo skuteczni na lądzie, to walką na okrętach byli po prostu przerażeni (świadczy o tym cała fala dezercji z floty zakonu).

H.P. Kaczorowski „Pogrom krzyżackiej armady”.

Ryuuk
O mnie Ryuuk

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura