Ryuuk Ryuuk
2607
BLOG

Legnica 1241 - łukiem i smokiem

Ryuuk Ryuuk Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

Nie da się ukryć, że niebo pod Legnicą w 1241 ciemniało od strzał. Nie tylko Mongołowie, ale też polscy łucznicy i kusznicy mieli tam masę roboty. Rola zaś rycerstwa ograniczyła się w zasadzie do zdrady (Opolanie Mieszka Otyłego), nieudanych ataków i panicznej ucieczki na widok przerażających smoków ziejących trucizną:)

Wiem, że burzę w ten sposób narodowy mit, i to nie tylko polski ale również niemiecki, bowiem w Niemczech do chwili obecnej uważa się, że pod Legnicą to akurat niemieckie rycerstwo „powstrzymało nawałę mongolską”. Niektórzy są nawet przekonani, że największą rolę odegrali tam krzyżacy, co jest już wierutną bzdurą, bowiem o ile templariusze i joannici faktycznie byli tam obecni (trochę też „gości” z Niemiec), to jednak krzyżaków było brak:) Absolutnym przebojem jest tzw. Bractwo Dobrego Pola, skupiające potomków siedmiu niemieckich paziów, którzy do śmierci bronili księcia Henryka (czy też Heinricha). No cóż, pomińmy te cudactwa i przejdźmy do prawdziwej bitwy, bo była ona naprawdę ciekawa.

Kto w końcu walczył pod Legnicą, w jakiej sile, w jaki sposób i czego dokonał? Mamy dwa źródła – Kroniki Długosza (tradycyjnie wymagające korekt), oraz „Kronikę tatarów”, autorstwa franciszkanina Bridia, no i różnego rodzaju opracowania na ich podstawie .

Jeśli ktoś jest urażony moim lekceważeniem Długosza, to chciałbym zaznaczyć, że według naszego dziejopisa głównodowodzącym Mongołów był sam Batu-chan (który przebywał wówczas jednocześnie na Węgrzech), jednym z jego podręcznych Kajdu (który miał wtedy kilka lat), Dypoldowic ginie już na początku (pod koniec bitwy zaś zostaje zabity jeszcze raz), mistrz krzyżacki z kolei ginie tylko raz ale potem żyje sobie jeszcze kilka lat. Mongołowie też zapełnili odciętymi uszami zabitych dziewięć wielkich wozów (co daje pewnie ze trzysta tysięcy zabitych).

Można śmiało założyć, że wojska mongolskie, pierwotnie 1 tumen, zostały już mocno przerzedzone, i pod Legnicą mogło walczyć około 7-8 tys wojowników, w tym jeden tysiąc (+/-) ciężkozbrojnych. Mongolska ciężka jazda była chroniona przez skórzane zbroje, nabijane metalowymi łuskami, konie także. Nie dorównywali zachodniej ciężkiej jeździe, a największa różnica była w koniach (decydującej „broni” podczas szarży). Mongołowie po podboju Chorezmu skrzyżowali swego konika z arabskim, uzyskując znacznie większego, około 140 cm w kłębie, ale wciąż o lekkiej budowie, dlatego nie dorównującego ogromnym rycerskim destrierom, mającym nawet 160 cm w kłębie i ważącym czasami ponad 500 kg.

Ze stroną „polską” jest duży problem. Wojsk posiłkowych mogło być od kilkunastu do najwyżej kilkudziesięciu rycerzy, jednak o bardzo wysokim standardzie. Templariusze też przyprowadzili oddział piechoty, również dobrze uzbrojonej i wyszkolonej. Ile rycerstwa mogli zmobilizować Polacy, tego do końca nie wiadomo, bowiem wszelkie szacunki muszą być korygowane o ówczesne problemy feudalne. Z pewnością łączna liczba jazdy mogła się wahać od 1 tys. do 1,5 tys., może do 2 tys. Oczywiście nawet dwa tysiące wydaje się skromne, jednak trzeba pamiętać, że daje to potężną siłę uderzeniową, mimo dość zróżnicowanego standardu wśród polskich feudałów, od możnowładców praktycznie nie ustępujących niemieckim, poprzez rycerzy uzbrojonych na wzór wschodni, aż do jednotarczowców (wyglądających nawet jak pogańscy Prusowie), czy po prostu konnych wójtów i sołtysów.

Najbardziej liczną częścią naszej armii musiała być piechota, znacznie swą liczbą przewyższająca jazdę. Średniowieczny stosunek jazdy do piechoty wynosił w zachodnich armiach 1:6, i raczej nie ma powodów przypuszczać, że pod Legnicą nie było piechoty. W czasie najazdu można było powołać pod broń dowolną liczbę chłopstwa i mieszczan, a obecność kopaczy złota ze Złotoryi (oraz wojsk najemnych) najlepiej świadczy o tym, że zaciąg był prowadzony. Oczywiście w kronikach Długosza brak jakichkolwiek zapisków o dokonaniach piechurów, ale nie ma w tym nic dziwnego, bo przecież jedynie konni feudałowie zasługiwali na upamiętnienie. Dziwi jednak stosunek do tego ówczesnych historyków, także widzących wszędzie jedynie rycerzy.

Piechurzy uzbrojeni byli we włócznie, hełmy i migdałowe tarcze, ale zazwyczaj nie nosili nowoczesnych pancerzy. Pospolitaki mogli zakładać na siebie zbroje skórzane (prażone nad ogniem, może nabijane kościanymi płytkami, rzadziej żelaznymi zbrojnikami), sporadycznie swoiste karaceny z jelenich kopyt, albo po prostu kudłate skóry zwieńczone wilczym czerepem na głowę. Nosili też długie i szerokie noże (spokrewnione ze starogermańskimi saksami) i proce. Jednak najbardziej popularną bronią był oczywiście łuk i swojski topór. Tak naprawdę polskie wojska mogły wyglądać bardziej dziko od samych tatarów:)

Co do ustawienia w zarysie można zgodzić się z zapiskami (cztery oddziały) – jednak ich skład może budzić jedynie śmiech. Oto w pierwszym, wysuniętym na czoło, znajduje się rycerstwo morawskie i (uwaga!) rycerze zakonni … po prostu ręce opadają. Standardem średniowiecznej sztuki wojennej było doprowadzenie bitwy do kulminacyjnego momentu, czyli szarży rycerskiej. Dlatego właśnie tą formację starano trzymać się w odwodzie, na co też, oprócz względów strategicznych, miały wpływ i feudalne. Umieszczanie najbardziej wartościowego kontygentu wojsk (zakonników, którzy zawsze byli najlepiej wyposażeni i wyszkoleni), zarazem najbardziej opiniotwórczego, w najniebezpieczniejszym miejscu, i skazywanie ich na prawdopodobną długotrwałą walkę byłoby zwyczajnym idiotyzmem.

Rzecz jasne jest możliwe ustawienie na szpicy rycerzy z Niemiec, bowiem rozentuzjazmowani krzyżowcy często potrafili bezmyślnie żądać takiego „zaszczytu” (Długosz nawet o tym wspomina), jednak ich liczba była dość skromna i nie mogła wpłynąć znacząco na siłę uderzenia.

Osobiście mógłbym się założyć, że w owym pierwszym oddziale była właśnie zgrupowana głównie piechota, wsparta oddziałem krzyżowców i naszej lekkozbrojnej jazdy. Dwa inne korpusy (zapewne składające się wyłącznie z jazdy) pod dowództwem Sulisława i Mieszka Otyłego, znajdowały się po bokach formacji, a odwód pod osobistym dowództwem księcia Henryka (w którym byli najlepiej uzbrojeni rycerze), podążał z tyłu - tu można się zgodzić. Takie ustawienie było bardzo rozsądne i obiecujące w starciu z Mongołami, o którym w Polsce miano już niejakie pojęcie. Trzeba też dodać, że absolutnie nie było żadnego piątego oddziału (krzyżackiego).

Pierwszy atak był zapewne tradycyjnymi harcami – Mongołowie upozorowali atak, w ostatniej chwili rzucając się do ucieczki, a nieliczny oddział jazdy po krótkiej pogoni został zapewne otoczony i poniósł duże straty, być może został nawet zniszczony. To odpowiada taktyce mongolskiej i można wierzyć Długoszowi. Jednak ten oddział składał się głównie z kontyngentu wójtów i sołtysów, ruszających do walki (z uwagi posiadanych nadań i sprawowanych urzędów) konno. Słowa„że wielu z nich było nagich i bezbronnych” o tym zaświadczają – oczywiści ci konni nie ruszali do walki dosłownie nadzy, tylko nie posiadali uzbrojenia rycerskiego (kopia z proporczykiem, kolczuga, hełm garnczkowy i miecz były dla nich trudno osiągalne i wręcz naganne u nierycerskich wojów). Można też w ten sposób opisać biednych rycerzy, którzy do walki stawali w samych przeszywanicach bez kolczug.

Jednak ten atak, jakkolwiek mało skuteczny, dał czas na zajęcie pozycji. Szybko musiało też wtedy dojść do starcia pomiędzy lekką jazdą koczowników i polskiej piechoty, i trwało ono dość długo (w zasadzie przez cały czas bitwy). Nie wyglądało jednak tak, jak to sobie wyobrażacie. Koczownicy stosowali inną strategię. Standardem były grupy wojowników zataczających koła przed nieprzyjacielską formacją, wypuszczając w ich kierunku wiele strzał. Z daleka musiało to wyglądać jak kilka wirujących bąków, z których nieustannie wylatuje strumień pocisków. Po takiej nawale strzał (kierowanych w jedno miejsce, zwykle „oznaczane” gwiżdżąca strzałą) szyk się rozpadał, i wtedy następowała próba wniknięcia tam jazdy mongolskiej, ale wciąż koczownicy używali głównie łuków. Najlepszą metodą obrony było zwarcie szeregów i odpowiadanie własnym ostrzałem z łuków i kusz. Bitwa pod Legnicą była więc głównie pojedynkiem strzelczym. Z pewnością po obu stronach były duże straty. Polski cisowy łuk jest bardzo skuteczny, a i kusze (nie tak mocne jak późniejsze naciągane windą, ale też potężne), zbierały krwawe żniwo.

Należy wątpić w szczególnie potężne i zakończone sukcesami ataki jazdy Sulisława i Mieszka Otyłego (zwłaszcza że ten ostatni w końcu zaczął uciekać), a które też „zasłaniane były kuszami Polskiemi od strzał Tatarskich”. Czas konnych kuszników jeszcze nie nadszedł, osłona zaś pieszych kuszników byłaby możliwa jedynie przed atakiem.

Polska piechota nie była zbyt dobra w manewrach na polu walki, z pewnością brak było jej umiejętności Normanów, mogących sobie pozwolić na atak, wycofanie się, czy nawet podążanie za własną kawalerią bez łamania szyku. Oczywiście piechota templariuszy była dobrze wyszkolona, jednak to była tylko część armii. Rzucenie lekkozbrojnej przeważnie piechoty do głównego starcia wydaje się dość okrutne, jednak takie traktowanie „hultajstwa” było czymś naturalnym w feudalizmie. Zdarzało się nawet, że ciężka jazda ruszała do ataku tratując własną piechotę.

Po pewnym czasie należało wprowadzić do walki dwa pozostałe oddziały, a w kulminacyjnym momencie zmasowana szarża ciężkiej jazdy powinna rozstrzygnąć bitwę. Był to dobry plan, różniący się od tradycyjnej topornej taktyki, jednak doszło do nieprzewidzianych zdarzeń.

Najpierw hufiec Mieszka Otyłego rzucił się do ucieczki, po prostu zdradził, co jednak biorąc pod uwagę ówczesną sytuację polityczną nie było niczym szokującym. Zwycięstwo Henryka ustawiłoby tego najsilniejszego wówczas księcia w dobie rozbicia dzielnicowego w wymarzonej pozycji do zjednoczenia kraju pod swoim berłem. A na to krzywym okiem patrzyło wielu feudałów.

Tajemnicza postać biegająca przed frontem wojsk i wrzeszcząca „Biegajcie, biegajcie” jest najprawdopodobniej próbą usprawiedliwienia tej zdrady – trudno wyobrazić sobie kogoś pląsającego przed frontem wojsk (w trakcie zażartej walki) i tak sobie pokrzykującego, a jeszcze trudniej uwierzyć w tak wielką moc jego słów. Słowianie mieli stary zwyczaj wykrzykiwania pod swoim adresem różnych obelg i pogróżek przed bitwą, więc powinni być kulturowo uodpornieni:)

Zdrada i ucieczka części rycerstwa, jakkolwiek szanse na zwycięstwo wciąż były realne, musiała mieć fatalny wpływ na morale. Henryk wówczas powinien zarządzić atak (zapewne też to zrobił), jednak Ordu wcześniej uruchomił swój własny plan. Wiedział doskonale, że jego ciężkozbrojni nie są w stanie dorównać ciężkiej jeździe chrześcijan. Nawet gdyby udało się zwyciężyć, to jednie kosztem ogromnych strat, które zniweczyłyby cały plan przejścia przez Czechy i dołączenia do Batu-chana na Węgrzech. Użył więc swej tajemnej broni.

W zapiskach Długosza są to „dymy” i straszliwe czarne głowy na trzonkach (postać głowy wielce szpetnej i potwornej z brodą). To trochę pokręcone, ale jest w tym sporo prawdy. Mongołowie używali broni chemicznej, eksplodujących bomb z płonącą naftą, a nawet granatów prochowych, greckiego ognia i całej gamy sztuczek psychologicznych. Oczywiście jakiekolwiek bajania o zatruciu polskiej jazdy są absurdalne (Polacy mdlejący i ledwo żywi ustali na siłach, i niezdolnymi się stali do walki), jak i postawienie zasłony dymnej na dużym obszarze, bowiem cały ciężki sprzęt został wcześniej wysłany na Węgry (a nawet gdyby nie został odesłany, to takie działania były wówczas niewykonalne). Mongołowie mogli jednak użyć innej broni – smoków:)

Wystarczyło ciężkozbrojnemu wojownikowi mongolskiemu dać włócznię z owym szpetnym łbem buchającym dymem i takim tanim kosztem uzyskuje się niesamowity efekt, co widać po opisie (używali czarów, umieli wróżyć, uroki czynić i zaklinać!). Owe smoki to była też broń rakietowa … Brzmi jak żart, ale to prawda. Były to jednak nie pociski ziemia-ziemia, ale zwykłe latawce (imitujące smoki), napędzane silnikami rakietowymi, które mogły latać całkiem daleko. Wyobraźcie sobie teraz zabobonnych rycerzy, którzy widzą przed sobą potwory buchające dymem z paszcz, w powietrzu zaś lecą w ich stronę smoki. A wszystko to w hałasie gwiżdżących strzał. Jak dodamy do tego niedawną rejteradę sporej części wojska, to o panikę bardzo łatwo.

Co ciekawe, taki psychologiczny atak jest najbardziej skuteczny jeszcze przed nawiązaniem bezpośredniej walki, najlepiej zanim jazda rozpocznie swą szarżę. Ordu z pewnością zrobił wszystko co mógł, by do szarży nie doszło. Historia Tartarorum potwierdza, że wojownicy mongolscy znajdowali się w ciężkiej sytuacji i Ordu myślał o ucieczce.

Po wywołaniu paniki Mongołowie zajęli się tym, co potrafią robić najlepiej – rozpoczęli pogoń, skupiając się na księciu Henryku (łatwy do rozpoznania po chorągwi). Z pewnością najbliższe otoczenie broniło księcia ze wszystkich sił, stąd właśnie straty wśród otoczenia władcy (Długosz wymienia z nazwiska czołowych możnowładców, choć tradycyjnie popełnia gafę).

Podczas bitwy Mongołowie oprócz łuku używali z pewnością arkanów, które w ich rękach były piekielnie skuteczne zwłaszcza wobec ciężkozbrojnych rycerzy. Z pewnością wizja polskiego księcia wleczonego na arkanie jest bolesna, jednak bardzo prawdopodobna.

Zaś opis rzekomej śmierci księcia jeszcze na polu bitwy, podobno na podstawie „gorącej” relacji Jana Iwanowicza, też trzeba skorygować. Iwanowicz opuścił Henryka, zostawił go, a jego bajanie jak to próbował mu dać nowego konia, później zaś dzielnie pokonał kilku tatarów, jest skażony tchórzostwem. Opuszczenie księcia na polu bitwy to byłaby hańbą na następne pokolenia rodu Iwanowicza, o czym późniejsze wstąpienie do klasztoru (próba ujścia odpowiedzialności) zaświadcza.

Niewątpliwie klęska pod Legnicą nie tylko zahamowała tendencje zjednoczeniowe, ale też zachęciła do kolejnych najazdów tatarskich na Polskę (Mongołowie na silnych nie uderzali). Z pewnością Krzywousty poradziłby sobie z takim najazdem, podobnie jak Chrobry, jednak w feudalnej zgniliźnie, w jakiej tkwił wówczas nasz kraj, nasze rycerstwo okryło się hańbą.

Jest także inna możliwość – Mongołowie mogli upozorować ucieczkę i zmusić jazdę chrześcijan do rozciągnięcia, po czym dopiero wtedy użyć swoich „smoków”, łamiąc całą formację i wciągając rycerstwo w szereg pojedynków, gdzie znacznie ruchliwsze oddziały koczowników dokonały dzieła zniszczenia. Tylko że taka strategia z pewnością doprowadziłaby do ogromnych strat po obu stronach. Tymczasem brak w zapiskach kościelnych informacji o licznych pogrzebach feudałów, a i wojska Ordu ruszyły później na Węgry.

Z podanym przeze mnie scenariuszem przemawiają straty odniesione po naszej stronie. Historycy mawiali o ogromnej liczbie ofiar (zapewne wśród piechoty), tymczasem brak ich wśród rycerstwa. Długosz podaje kilka nazwisk czołowych możnowładców, którzy zginęli zapewnie podczas prób uratowania księcia. Wśród templariuszy zaś, sądząc z listu mistrza do króla Ludwika IX, zginęło 3 rycerzy, 2 zbrojnych (poczty) i 500 „naszych” ludzi (zapewne piechota). Ten stosunek strat świadczy od tym, że templariuszy nie było w owym pierwszym ataku, a ich piechota została praktycznie wytracona (mało prawdopodobne, by sprowadzili jej większą ilość).

Inne ciekawostki – zapewne część największych możnowładców mogła w tej bitwie używać już elementów pancerzy płytowych, a wśród rycerstwa uzbrojonego w stylu wschodnim (mającego kontakty z wojskowością Rusinów) mogła nawet pojawić się szabla:) Mongołowie zaś mieli zwyczaj zakładać na gołe ciało jedwabnej długiej „podkoszulki” – strzała zwykle nie przebijała jedwabnych nitek (wciskając w ranę mocne i elastyczne włókna) i dzięki temu można ja było łatwiej wyciągnąć.

P.S.

Tomasz Jasiński „Przerwany hejnał”

Brian Todd Carey „Wojny średniowiecznego świata: techniki walki”.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Roczniki,_czyli_kroniki_s%C5%82awnego_Kr%C3%B3lestwa_Polskiego

http://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_pod_Legnic%C4%85

Polecam książki Andrzeja Nadolskiego o broni i stroju rycerstwa polskiego w średniowieczu, także Andrzeja Michałka z serii „Słowianie” i „Wyprawy krzyżowe”.

Ryuuk
O mnie Ryuuk

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura