Ryuuk Ryuuk
10644
BLOG

Katarzy i kataryzm - herezja i krucjaty

Ryuuk Ryuuk Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 19

Słowo herezja pochodzi od greckiego słowa „haeresis”, co po prostu oznacza „wybór”. Najprościej rzecz biorąc, heretykami byli ludzie dokonujący wyborów.

Czy grupa heretyków, licząca tak naprawdę najwyżej kilka tysięcy osób, o wybitnie pacyfistycznym nastawieniu, którym nie wolno było nawet zabijać zwierząt i która świat doczesny i jego dobra każe traktować jako marność nad marnościami, może stanowić aż tak duże zagrożenie, że trzeba ich bezlitośnie wymordować?

Krycjata przeciwko katarom to jedna z największych zbrodni przeciwko ludzkości. Ówczesna Langwedocja jest przez niektórych nazywana „XII wiecznym renesansem”. Była to kraina bardzo bogata, najludniejsza w całej Europie, gdzie szerzenie się nowych idei wywoływało gwałtowny sprzeciw kościoła, przystosowanego do epoki ciemnych mnichów i chłopstwa drżącego przed wizjami piekła namalowanymi na kościelnych ścianach biblia pauperum - biblii dla ubogich, czyli nie znających pisma.

Samych katarów można określić jako superheretyków, bowiem ich wiara obejmowała wiele innych „grzechów”, jak donatyzm, doketyzm, dualizm, monofizytyzm. Od niedawna kataryzm uznaje się jako odłam średniowiecznego chrześcijaństwa (wprost z Arystotelesowego racjonalizmu), nie zaś, jak było kiedyś dowodzone, jako manichejskie odrodzenie.

Katarzy nie uznawali władzy feudalnej, odrzucali Kościół i kapłanów (papieża nazywali Antychrystem, Rzym zaś ladacznicą Babilonu), ubóstwo uważali za cnotę (i nie tylko uważali, ale nawet stosowali swoje zasady w praktyce:) Zabraniali kłamać, przeklinać, składać przysięgi, uprawiać prostytucję i prześladować innych (i znowu nie kończyli tylko na deklaracjach), szczególnie zniesmaczeni byli kultem relikwii świętych – było to dla nich wręcz odrażające.

Co do składania przysiąg – przysięgi były w dawnych społeczeństwach formą uświęcenia istniejącego porządku feudalnego, Kościół zaś tego pośrednikiem. Dlatego też katarski sprzeciw był w tym względzie niezwykle ważny.

Jednak największe niebezpieczeństwo, jakie niosła ze sobą piękna Langwedocja i jej katarscy heretycy, nie wiązało się z samą herezją tylko z duchem tolerancji, jaki zaczął panować w tej części Europy. Langwedocja była wówczas krainą cywilizacyjnie i kulturowo stojącą na wysokim poziomie, którą odwiedzali (i osiedlali się tam) Żydzi, Maurowie i wreszcie dziwni, długowłosi mężowie, otwierający tam warsztaty tkackie i dopiero wtedy, gdy zostali zaakceptowani, rozpoczynający nauczanie (to właśnie katarzy). Był to czas powszechnej krytyki papiestwa, zepsucia moralnego kleru i jego nienasyconej chciwości, nic zatem dziwnego, że katarskie nauki były przyjmowane ze zrozumieniem.

Trzeba podkreślić – mieszkańcy Langwedocji nie uważali katarów za heretyków. Chrześcijaństwo zawsze podlegało zmianom (jak każda religia). Były to czasy, gdy papieże zrzucali się z tronów, ogłaszali królów heretykami, a nawet mordowali. Katarzy zaś byli postrzegani jako niezmienna rzecz w oceanie chaosu – po prostu jako dobrzy chrześcijanie …

Według nich Bóg rządził duchową domeną, nie dbając o to, czy ktoś idzie z kimś do łóżka przed ślubem, ma za przyjaciela Żyda czy Maura. Katarzy uważali nawet (uwaga!), że kobiety są zdolne do pełnienia funkcji duchowych przewodników! Zdarzało się często, że bogate (doskonałe:) kobiety organizowały swoje domy, gdzie opiekowały się biednymi i nauczały. Te domy (katarzy nie mieli kościołów) stawały się też miejscem schronienia dla podróżujących, oraz często hospicjami, gdzie opiekowano się umierającymi.

Takiej to sytuacji Innocenty III, najpotężniejszy z papieży, posiadający faktycznie ogromną władzę, nie mógł tolerować. Niebezpieczeństwo, że niezwykła jak na owe czasy tolerancja religijna rozpanoszy się po Europie spędzało sen z oczu papieża. Dlatego Innocenty III zdecydował się wymordować nie tylko te nędzne kilka tysięcy katarów, ale także (głównie) znacznie większą rzeszę katolików, którzy ośmielili się katarów tolerować!

Michel Roguebert w swojej „Epopei katarskiej” rozprawił się z pokutującym jeszcze poglądem, że papież jakoby starał się rozwiązać sprawę dyplomatycznie. Trzeba podkreślić - Innocenty III od samego początku z pełnym rozmysłem dążył do wojny.

Prawdziwym celem papieża jednak nie była katarska herezja, która, zważywszy na jej doktrynę, miała niemal zerowe szanse na zdobycie dużej rzeszy wyznawców. Od herezji była ważniejsza powstała w Langwedocji zaskakująca tolerancja. Nie tylko wobec katarów, ale nawet Żydów! To właśnie tolerancję starał się zabić papież Innocenty III i jego krzyżowcy. Tak twierdzi Stephen O’Shea w swojej książce („Herezja doskonała”) i nie sposób odmówić mu racji.

Istniały dwa rodzaje katarskich heretyków: wierzący (credentes) i doskonali (hereticus perfectum:) Wierzący zgadzali się z naukami, jednak ani myśleli prowadzić ascetycznego trybu życia. Można by nawet rzec, że jeśli chodzi o relacje damsko-męskie, to Langwedocja miała ciekawą opinię - to wtedy trubadurzy śpiewali o „opóźnionej rozkoszy” i „cudzołożnym spełnieniu” …

Natomiast jeśli chodzi o „perfecti”, to sprawa był już inna - doskonałymi zostawało się dzięki obrzędowi zwanemu consolamentum (taki duchowy chrzest). Ten „chrzest” był bardzo ważny i zwykle wyczekiwano z nim do ostatniej chwili, tuż przed śmiercią. Jedynie nieliczni „doskonali”, którzy byli w stanie sprostać drakońskim rygorom życia po tym chrzcie, stawali się swojego rodzaju duchownymi, mnichami, nauczycielami, osobami cieszącymi się ogromnym szacunkiem. Odrzucali oni małżeństwo, seks, picie wina, spożywanie mięsa (za wyjątkiem ryb), praktykowali ubóstwo, nie wolno było im kłamać, składać przysiąg, nawet unosić się gniewem. Consolamentum było niezwykle ważne i robiono wszystko, by tej „łaski” nie utracić, co często prowadziło do endury - zagłodzenia się na śmierć.

Gdy doskonały złamał swoją „dyscyplinę” (choćby tylko skłamał), to tracił swoją „doskonałość”, a wraz z nim wszyscy, którym udzielił consolamentum. I wszyscy oni musieli na nowo otrzymać ów sakrament. Był to kolejny niezwykle ważny problem, ponieważ według Kościoła udzielać sakramentów może każdy, choćby najbardziej występny kapłan.

Obok katarskich wierzących i doskonałych, żyli sobie spokojnie chrześcijanie, i wszyscy traktowali siebie nawzajem z szacunkiem. W XII wieku zdarzało się, że doszło parę razy w Europie do spalenia na stosie katarów, jednak w Langwedocji było to nie do pomyślenia. Dochodziło nawet, rzecz zdumiewająca, do teologicznych debat pomiędzy katarami a łacinnikami, którym przysłuchiwano się tłumnie. W tych debatach brały udział nawet kobiety! Oczywiście w trakcie nich wrzało od rozbuchanym emocji, jednak nigdy nie posuwano się do zabijania.

Katarów nazywano też Albigensami, od miasta Albi, gdzie to mieściła się taka swoista konfederacja heretyków. Wierzyli, że ten świat jest po prostu zły, a ich prawdziwe życie rozpocznie się dopiero po śmierci, oczywiście jeśli zakończą je jako „czyści”. W innym przypadku czekała ich ponowna wędrówka po tym świecie. Ich religia/herezja wydaje się dość pokręcona, czasem zdumiewająca, czasem zabawna.

W 1145 roku do Langwedocji przybył sam Bernard z Clairvaux, ten, który używając jednie słów potrafił wstrząsnąć całym chrześcijańskim światem. Sławny „doktor miodopłynny”, który zdetronizował papieża Anakleta II za jego żydowskie pochodzenie, i wkrótce stanie się „dobrym duchem” II krucjaty do Ziemi Świętej (oraz krucjaty słowiańskiej).

Elokwencja Bernarda, mimo iż w ówczesnym chrześcijaństwie budziła podziw, u obecnego człowieka może wywołać zażenowanie (jak jego targi z Bogiem w czasie akcji krucjatowej), dość czytelnie charakteryzują Bernarda jako intelektualnego poganiacza niewolników. Jednak ciekawe jest to, że mieszkańcy Langwedocji także to zauważyli i jego kazania w Tuluzie bezlitośnie wyśmiewano. Bernard wyniósł się stamtąd jak niepyszny …

Próbę nawracania podjął także (ale już w XIII wieku) Dominik Guzman (przyszły św. Dominik), który szybko zrozumiał, że sukces katarów był możliwy dzięki ich apostolskiemu ubóstwu, które silnie kontrastowało z przepychem Kościoła. Dominik próbował namawiać duchownych Langwedocji by rezygnowali, przynajmniej na jakiś czas, ze swoich dochodów i zaczęli żyć skromnie. Sam zaś udał się boso na swoistą pielgrzymkę, podczas której wygłaszał kazania i dyskutował z katarami, starając się ich nawracać. Jednak efekty jego pracy były znikome.

Innocenty III próbował przez kilka lat doprowadzić do zbrojnej interwencji, jednak jego zabiegi okazywały się nieskuteczne. Trzeba było czegoś bardziej wstrząsającego - wysłał więc do Langwedocji brata Piotra z Castelnau. Ów duchowny wyklął Rajmunda VI z Tuluzy, za jego tolerancję wobec katarów. Podobno wtedy jeden z żołnierzy (rzekomo) Rajmunda zamordował brata Piotra. Tożsamość mordercy i zleceniodawcy pozostała do dziś nieznana. Ciekawe jest to, że sam Piotr cofnął swoją dość pośpieszną ekskomunikę i zgodnie z prawem kanonicznym, nie miał prawa do następnej, więc niejako Rajmund był „bezpieczny” (więc po co miał mordować zakonnika?)

Z pewnością śmierć Piotra najbardziej była na rękę Innocentemu III, a wykonawcą najpewniej został papieski legat Arnold Amaury (lub jego ludzie), który nie odstępował Piotra.

Szybko doszło do interesującego spektaklu – w obecności wielu dostojników pokazano papieżowi zakrwawiony i przekłuty lancą (mieczem) habit duchownego. „Oto szata brata Piotra z Castelnau, Wasza Świętobliwość”, miał oświadczyć adiutant. „Szata świętego Piotra z Castelnau”, poprawił papież. Innocenty III zaintonował również osobiście „śmierć heretykom”, a jeszcze w tym samym dniu ogłosił swoją Bullę Klątwy przeciw Langwedocji, zakrwawiony habit zaś pokazywano we wszystkich kościołach. Ogłoszono krucjatę, w której krzyżowcy za mordowanie heretyków mieli zapewnione miejsce w niebie (rzecz jasna).

Wszystko tak zgrabnie układa się w całość, że trudno tu nie podejrzewać zaplanowania całej tej sytuacji, łącznie ze śmiercią nieszczęsnego duchownego. Ale nawet gdyby faktycznie jeden z żołdaków (który przecież nie był katarem) Rajmunda zamordował zakonnika, to czy odpowiedzialnością należało obarczyć za to akurat katarów? Jednak wtedy nikomu to nie przeszkadzało.

Innocenty III zatem ruszył swoje psy wojny.

18 czerwca 1209 roku nowy legat papieski Milo wychłostał publicznie Rajmunda VI z Tuluzy. Krucjata została rozpoczęta poniżeniem hrabiego, którego jedyną winą było to, że nie chciał prześladować własnych poddanych.

Morale wśród krzyżowców było wysokie. Obiecano im odpust i zbawienie za mordowanie w imię Boga, o wspaniałych łupach już nie wspominając. Nie trzeba było odbywać długiej i ciężkiej podróży do Ziemi Świętej, stawać czoła niebezpiecznym tureckim i arabskim wojownikom. Przeciwnikiem był pacyfistyczny mięczak, którego zabijanie było łatwe i przyjemne. Nic zatem dziwnego, że pojawiały się te sławne błyskotliwe dowcipy: „Zabijcie wszystkich. Bóg rozpozna swoich”. Nawet nazwa „doskonali”, czyli perfecti, pochodziła od ich przeciwników i była wyrazem ironii (sami katarzy mówili o sobie per dobrzy ludzie, dobrzy chrześcijanie, lub po prostu chrześcijanie). Szybko też raporty legata Arnolda Amaury z Citeaux, czy kronikarza cysterskiego Vaux’a de Cerney, w których entuzjastycznie opisywali oni tortury i śmierć ofiar krucjaty (także kobiet i dzieci), zaczęły docierać do papieża.

Zaczęło się w Beziers, gdzie wśród 20 tys. katolików żyło sobie 400-500 katarów. Ponieważ mieszkańcy odmawiali wydania na rzeź bezbronnych, wymordowano całe miasto. Kościoły, w których chronili się starcy, kobiety i dzieci, zostały podpalone. W trakcie mordowania mnisi śpiewali nabożne pieśni, by krzyżowcy nie zapomnieli o swoim zbożnym dziele. Prawie nikt nie ocalał. „Dzieło boskiej zemsty było zachwycające” – raportował Arnold Amaury. Katarscy doskonali sami weszli w płomienie.

Następnie pomaszerowano do Carcassonne. Po zrabowaniu miasta, pozostałych przy życiu nagich mieszkańców („odzianych jedynie w swoje grzechy” – znowu Arnold Amaury) wypędzono. Wicehrabia Rajmund Roger Trencavel, który nie opuścił swoich ludzi, zawarł (prawdopodobnie) z krzyżowcami jakiś układ i ofiarował samego siebie jako gwarancję za życie swoich poddanych – przykuto go do ściany lochu, gdzie po 3 miesiącach zmarł.

Wiele miast ze strachu poddało się, a władzę nad krucjatą szybko objął Szymon de Montfort, którzy odznaczył się w trakcie walk. Chwilowo konflikt zamarł, ale już wkrótce miał rozgorzeć na nowo.

W 1210 roku pod Cabaret dotarła płacząc i zawodząc gigantyczna procesja ślepców ze zdobytego Bram. Prowadził ich człowiek, któremu pozostawiono jedno oko. Reszta szła za nim, każdy trzymając za ramię poprzednika. Ich widok wzbudzał po drodze nieopisane przerażenie, ponieważ nie tylko wyłupiono im oczy, ale także ucięto im nosy i górne wargi, przez co ich twarze odsłaniały kości czaszki. Tak pobożny Szymon de Montfort rozpoczął następną fazę krucjaty.

Cała południowa część Francji stanęła w płomieniach. Krzyżowcy niszczyli winnice, palili zbiory i mordowali ludzi. Langwedocja została spustoszona. W wielu wsiach i miasteczkach nie było ani jednego katara, jednak krzyżowcom i legatom papieskim to zupełnie nie przeszkadzało.

Okrucieństwo krucjaty doczekało się szybko odpowiedniej reakcji. Ciemiężona ludność zaczęła stawiać opór, doskonałych ukrywano. Schwytanych krzyżowców natychmiast pozbawiano życia. Jednym z głównych miejsc oporu stało się Minerve – tam też dotarła krucjata. Po długim oblężeniu dowodzący obroną Wilchelm z Minerve musiał poddać miasto ze względu na brak wody. Legat papieski Arnold Amaury postawił 140 doskonałym ultimatum – nawrócenie lub śmierć (to wtedy powstał ten dowcip – nie martwcie się, sądzę, że niewielu się nawróci). Podobno trzy kobiety zostały wówczas wyciągnięte z płomieni przez Matyldę de Garlande. Jednak resztę spalono na jednym ogromnym stosie 22 lipca 1210 roku.

Arnold Amaury i duchowieństwo (prawdopodobnie z poparciem papieża) uknuło też nader interesującą intrygę – na soborze w St. Gilles w lipcu 1210 roku podtrzymano ekskomunikę Rajmunda VI z Tuluzy, a w lutym 1211 zażądano daniny, wydania katarów, zniszczenia wszystkich zamków i fortec w całej Langwedocji (!), szlachta zaś miała żyć jak chłopi… Kościół zażądał, ni mniej ni więcej, likwidacji całej warstwy rządzącej, pragnąc zastąpić ją swoją. Rajmund przeczytał ten absurdalny dokument, odwrócił się bez słowa i odjechał, w zasadzie porzucając na zawsze kościół, za co został po raz trzeci ekskomunikowany.

Pod Lavour zginął sławny Aimery z Montrealu, obrońca katarów, człowiek wielki duchem i ciałem – został powieszony razem ze swoimi 80 rycerzami. Jego siostra, Blanka z Laurac, która wychowała trójkę swoich dzieci na doskonałych, kobieta znana ze swojej dobroci, została wrzucona do studni i ukamieniowana. W Lavour znaleziono też i spalono 400 doskonałych – znowu nikt się nie nawrócił.

W tym samym czasie biskup Fulko prowadził kampanię, która miała na celu wywołanie nienawiści do Żydów. Jednak, co zaskakujące, jego antyżydowskie kazania trafiały w próżnię. Mieszkańcy Langwedocji poznali już chciwość i kłamliwość Kościoła, więc słowa biskupa-podżegacza traktowali tak, jak na to zasługiwały.

Biskup Fulko utworzył jeszcze tzw. Białe Bractwo - zwyczajne bojówki, które niszczyły stragany, warsztaty, czy też (głównie) domy Żydów oraz podejrzanych o sympatię do katarów.

Wkrótce Langwedocji przybył cenny sojusznik – Piotr II Aragoński, bohater hiszpańskiej rekonkwisty. Wcześniej pomagał on Langwedocji jedynie dyplomatycznie, teraz sięgnął po swój oręż. Zapragnął on zjednoczyć wszystkich mówiących po oksytańsku i katalońsku. Jednak straszna klęska pod Mureth i śmierć króla Piotra II we wrześniu 1213 roku skończyła te śmiałe plany. Wedle pewnej legendy król Piotr zbytnio baraszkował w czasie nocy i podczas bitwy ledwie trzymał się w siodle:)

W 1215 roku odbył się sławny IV Sobór Laterański, który obradował także nad „problemem katarskim”. Został on oczywiście zdominowany przez zwolenników krucjaty pod przewodnictwem krwawego biskupa Fulko. To na tym soborze, doprowadzony do ostateczności Rajmund Roger z Foix zdobył się na niewiarygodną zuchwałość i oświadczył w oczy papieżowi, że „zabijałem krzyżowców, tych zdrajców i rabusiów, i jedynie żałuję, że nie zabiłem ich więcej!”. Sobór potwierdził władzę Szymona de Montfort nad całą Langwedocją.

W 1217 wojska Szymona stanęły pod Tuluzą – było to chyba jedno z najbardziej okrutnych oblężeń w historii średniowiecza. W obronie miasta walczyły nawet dzieci, ponieważ doskonale wiedziano, że krzyżowcy nikogo nie pozostawią przy życiu. Tuluzańczyków pokrzepiło przedarcie się do miasta syna Rajmunda VI z Tuluzy (oczywiście także Rajmunda:), którego, mimo iż przywiózł ze sobą tylko kilku rycerzy, witano ze łzami w oczach.

Piekło tego oblężenia trwało prawie 10 miesięcy. Wreszcie kamień wystrzelony z mangonela (obsługiwanego przez dzieci i kobiety?) zabił na miejscu Szymona de Montfort. Tak dokonał żywota wojownik, który w 1204 roku odmówił udziału w ataku na Konstantynopol, a którego krucjata przeciwko katarom zmieniła w absurdalnie wręcz okrutnego potwora. To była ciężka klęska dla krucjaty, bo na słowa: „Wilk nie żyje!” w obrońców wstąpiły nowe siły.

W 1219 roku, po pewnej przerwie w działaniach wojennych, ruszyła wielka ekspedycja, propagowana przez nowego papieża Honoriusza III, a dowodzona przez następcę tronu Francji. By mieć się czymkolwiek wykazać (brak było jakichkolwiek sukcesów), krzyżowcy wymordowali w Marmande całą bezbronną ludność (która nie miała nic wspólnego z katarami) – około 7 tys. mężczyzn, kobiet i dzieci.

W 1222 roku zmarł Rajmund VI z Tuluzy, wiecznie ekskomunikowany, kiepski wojownik, libertyn, ale też człowiek zwyczajnie dobry. Od czasu swoich ekskomunik mszy wysłuchiwał zawsze za drzwiami kościoła, a kapłani wydzierali się podczas ich odprawiania, by hrabia mógł coś usłyszeć. Ciało hrabiego zabrano sprzed oczu duchownych (zapewne z obawy, by nie próbowali go spalić) po czym potajemnie (prawdopodobnie) pochowano. Tytuł po nim przejął jego syn, teraz już Rajmund VII z Tuluzy.

W 1223 roku odszedł nieugięty Rajmund Roger z Foix. Zginął robiąc do końca to, czym chełpił się przed papieżem – zabijał krzyżowców. Ciekawostka – miejsca spoczynku udzielili mu cystersi (zakon cystersów przewodził krucjacie:)

W 1225 roku zmarł Arnold Amaury, okrutny biskup współodpowiedzialny za masakrę w Beziers. Pod koniec życia przeszedł zaskakującą metamorfozę i usiłował nawet … zakończyć rzeź w Langwedocji.

Amaury de Montfort (syn Szymona, przewodzący krucjacie) poniósł wiele dotkliwych klęsk z rąk powstańców (pod przewodnictwem Rajmunda VII) i nie mając wyjścia przekazał w 1224 roku prawa do Langwedocji królowi Francji. Szykował się zatem następny etap świętych wojen.

Krucjata pod wodzą króla Ludwika VIII ruszyła w 1226 r. Na widok tak ogromnej armii wiele miast składało hołd, jednak Awinion zdecydowało się zatrzasnąć swoje bramy. Król postanowił ukarać harde miasto i rozpoczął długie oblężenie. Awinion zostało zdobyte, jednak trzymiesięczne oblężenie i dyzenteria zdziesiątkowały armię. Sam król Ludwik zachorował, i pomimo przysłanej mu przez medyków dziewicy, skonał.

Władzę we Francji objęła wdowa po królu, Blanka Kastylijska, która spełniała każde życzenie legata papieskiego Romano di San Angelo. Krucjata trwała i z inicjatywy tej pary przybrała jeszcze potworniejsze oblicze. Krzyżowcy palili zbiory, zatruwali studnie, dewastowali sady i winnice, bezlitośnie wyrzynali bezbronnych wieśniaków. Urządzili prawdziwy marsz zniszczenia. Langwedocja, który w wyniku działań wojennych bardzo podupadła, teraz zaczęła zmieniać się w obraz nędzy i rozpaczy. Hrabia Rajmund VII poprosił o pokój.

Krucjata przeciwko katarom skończyła się 12 kwietnia 1229 r., dokładnie tak jak się zaczęła – upokarzającą chłostą hrabiego Tuluzy, tym razem Rajmunda VII. Tłumy ludzi obserwowały w ponurym milczeniu, jak rosły Rajmund bez cienia bólu na twarzy znosi razy ze strony pokurcza w szatach papieskiego legata. Tej ceremonii (w Paryżu) przyglądał się chłopiec, syn Blanki. Jako Ludwik IX, zostanie najpobożniejszym władcą Europy i poprowadzi dwie koszmarnie nieudane krucjaty do Egiptu.

Co zaskakujące, i nad czym wielu się zastanawiało, to owa łatwość z jaką krzyżowcy podbili Langwedocję. Przecież ten teren powinien być, z uwagi na dużą ilość zamków (zaliczanych do najnowocześniejszych na świecie), trudnym do zdobycia. Bogactwo tej krainy umożliwiało bezproblemowy zaciąg najlepszych najemników. Mimo tego odnosili niemal same klęski. Wina tego stanu rzeczy leżała po stronie pacyfizmu katarów – doskonali, którzy ani myśleli walczyć, wręcz „zarażali” swoim pacyfizmem wierzących (których teoretycznie nie dotyczyły tak surowe zasady), później sympatyków, a nawet wojska najemne! Zauważono, rzecz zdumiewająca, że najemnicy krzyżowców (którzy wcześniej służyli u heretyków) usuwali ze swoich obozów nierządnice i przekupniów, stając się co prawda bardziej karni i moralni, jednak ich walory bojowe (krwiożercze) ulegały zmniejszeniu …

Mimo tego potrzebowano całe dwadzieścia lat wypraw krzyżowych, by militarnie pokonać Langwedocję i jej obrońców. Mimo iż ten region został straszliwie zdewastowany, a ludność w ogromnym stopniu wymordowana, to jednak duch Langwedocji w ocalonych wciąż był silny. Katarzy, a w zasadzie ich niewielka część, przetrwali. Oczywiście Kościół doskonale zdawał sobie sprawę, że herezja i tolerancja w Langwedocji nie zostały zniszczone…

Zbożne dzieło będzie zatem kontynuowane.

Jest wiele książek o epopei katarskiej, jednak dwie przedstawione niżej są naprawdę godne polecenia:

Stephen O’Shea „Herezja doskonała”.

Mark Gregory Pegg „Najświętsza wojna”.

Ryuuk
O mnie Ryuuk

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura