Ryuuk Ryuuk
4254
BLOG

Trupojady, womitoria i lewatywy, czyli XVII-wieczna medycyna

Ryuuk Ryuuk Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 25

W 1685 roku zmarł król Anglii i Szkocji Karol II Stuart. Odszedł z tego świata w bardzo ciekawy sposób, po 4 dniach straszliwej agonii. Największy ból jednak nie sprawiła mu niewydolność nerek, tylko metody leczenia, podjęte przez jego medyków. Gdy 2 lutego król obudził się chory, od razu odciągnięto mu pół litra krwi, po czym wezwano najlepszych lekarzy. Ponieważ stan chorego wydawał się pogarszać, za pomocą baniek odciągnięto mu dodatkowo około ćwierć litra.

Przybyłe medyczne autorytety nakłoniły króla do połknięcia antymonu, toksycznego metalu. Ponieważ Jego królewska Mość zaczął strasznie wymiotować, więc zaaplikowano mu … całą serię lewatyw. Później zgolono mu włosy i posmarowano czaszkę środkami wywołującymi bolesne oparzenia, aby sprowadzić w dół szkodliwe humory, zaś na stopy naklejono mu plastry z drażniącymi substancjami chemicznymi, by owe humory przyciągnąć. Przy okazji też odciągnięto mu jeszcze około 300 mililitrów krwi.

Próbowano jeszcze innych metod – karmiono króla słodyczami, dźgano rozpalonym do czerwoności pogrzebaczem, aplikowano lekarstwa w stylu „czterdzieści kropel wydzieliny z czaszki człowieka, który nie został pochowany”. Na koniec wepchnięto do królewskiego gardła kamienie z jelit kozła pochodzącego z Indii. Naprawdę trudno się dziwić temu, że Karol II zmarł, do tego w straszliwych męczarniach.

To nie jest żaden opis działalności wiejskich znachorów. Tak działali wybitni i utytułowani lekarze, wydający wiele książek z zakresu medycyny. Tylko tacy ludzie trafiali na dwory, opiekowali się panującymi głowami, pisywali uczone książki. To za ich sprawą życie na dworach nabrało niezwykle charakterystycznych rysów:)

Przede wszystkim koszmarny brak higieny, co było najbardziej widoczne na dworze francuskim. Szlachetnie urodzeni potwornie cuchnęli, w zasadzie nigdy się nie myli. Wszawica była tak naturalna jak oddychanie, pojawił się nawet zawód iskaczki. Co ciekawe, obecność wszy, pcheł, czy innych insektów, nie była kojarzona przez uczonych medyków z brudem. Uczone głowy często twierdziły, że wydostają się one wprost z naszej skóry, stąd mycie może tylko ten objaw nasilić:) Na procesach inkwizycji przeciw Żydom i Maurom często dowodem było to, że oskarżeni znani są z zażywania kąpieli. Młode kobiety ostrzegano, że podczas kąpieli mogą … zajść w ciążę. Wszechobecny smród maskowano perfumami. Te obłędne poglądy były zgodne z chrześcijańskim kultem brudu, który wciąż zasługiwał na pochwałę. Pogarda dla czystości ciała, która miała zagrażać czystości duszy, była oparta na naukach św. Augustyna i Hieronima.

Umiłowanie brudu w końcu trafiło do naszego kraju, przez długi czas bardzo czystego. Najlepiej zaświadcza o tym plica polonica, czyli kołtun polski - sklejony łojem i wydzieliną z powodu wszawicy odrażający pęk włosów na głowie. Jego częstemu występowaniu sprzyjała wiara, że usunięcie kołtuna narażało człowieka na opętanie …

Obyczaje kulinarne były niemal równie obrzydliwe. Obżerano się na potęgę, i znając (oczywiście z autopsji) wynikające z obżarstwa problemy, wszędzie (nawet przy samych stołach) umieszczano tzw. womitoria, czyli kubły do których można było wyrzucić nadmierną ilość pochłoniętego pokarmu, czy też takiego, który zaszkodził. Czasem wymiotowano, by tylko móc zacząć znowu jeść. Ciekawe jest to, że u tych wszystkich odczuwających byczy głód (bulimików) wymioty stają się wyuczone, i po pewnym czasie zaczynają się pojawiać bez żadnych prowokacji. Z tego tez powodu womitoria okazywały się bardzo przydatne:)

Kolejnym zwyczajem, który zaczął być niezwykle popularny, była lewatywa. W renesansowej Francji, wśród klasy wyższej, lewatywa robiła prawdziwą furorę. Król Ludwik XI poddawał lewatywie nawet własne psy. Ludwik XIII miał w jednym roku 212 lewatyw, poza tym 215 sesji wymiotów oraz 47 zabiegów puszczania krwi. Prawdziwym królem lewatyw był jednak Ludwik XIV – miał ich ponad 2 tysiące, nieraz cztery razy dziennie. Dochodziło nawet do tego, że król przewodniczył z gołym tyłkiem spotkaniom na wysokim szczeblu. W klozetach arystokracji sterczały srebrne rurki do lewatyw, gotowe do użycia, gdy tylko gościom przyjdzie na to ochota. Niektóre wielkie damy, by wzmocnić swą pozycję na dworze, aplikowały sobie lewatywę … publicznie. Nic dziwnego, że powstał wówczas złośliwy wierszyk:

Męczą mnie już fetory i smrodliwe wonie,

Chcę wyjść, a lekarzy niech piekło pochłonie.

Pani z krzesła z dziura już nie znika,

Zmuszając mnie znów do czyszczenia nocnika.

Nie musze chyba dodawać, że tak absurdalnie częste lewatywy jedynie wywoływały wiele dolegliwości i schorzeń, zwłaszcza że ten sprzęt był wielokrotnego użytku, zatem szybko stawał się ośrodkiem rozwoju chorobotwórczych mikrobów.

Kolejnym zwyczajem, który rozpowszechniali lekarze, było puszczanie krwi. Była to oczywiście metoda bardzo stara, ale teraz sięgnęła granic absurdu. Puszczano krew z byle powodu, nawet bez powodu (tak dla zdrowia:), czasem upuszczano ją ludziom, którzy odnieśli rany i już stracili masę krwi. Krwioupusty były tak wielkie, że pacjenci zwykle tracili przytomność, co było zresztą witane z zadowoleniem. Wybitni profesorowie spierali się o to, z której strony puszczać krew -  z tej samej, czy z przeciwnej z której pacjentowi dokuczały złe humory? Łączono to często z astrologią i puszczano krew według układu planet. Pierwszą drukowaną książką medyczną w Europie był wydany w Moguncji „Kalendarz upuszczania krwi z żył oraz stosowania środków przeczyszczających na miesiące roku 1457".

Niektórzy lekarze z kolei uważali, że picie ludzkiej krwi, koniecznie dziecięcej, może mieć zbawienne dla zdrowia skutki. W 1492 roku papież Innocenty VIII zmarł po wypiciu krwi trójki 10-letnich chłopców (dzieci też zmarły). Ta odrażająca metoda leczenia nie stała się zbyt popularna, mimo iż naprawdę pojawiali się lekarze, którzy do tego przekonywali. W XV wieku Marsilio Ficino gorąco zachęcał staruszków, by ci pili krew młodych. By „byli jak pijawki, które stają się głodne lub spragnione w porze przybywającego księżyca” …

Wiek XVI i XVII to równocześnie pewien powrót do przeprowadzenia sekcji zwłok. Nie wszędzie oczywiście, ale zaczęto odchodzić od dawnych zakazów kościoła. Niewątpliwie Włochy był miejscem, gdzie przeprowadzano ich najwięcej. I to w jaki sposób! Sekcje bardzo często przeprowadzano publicznie, traktowano jako sposób na zarobek, bowiem chętni walili drzwiami i oknami. Podczas takiej sekcji bywało, że odcięta kończyna krążyła wśród publiczności, która starannie ją oglądała i przekazywała z rąk do rąk. Zawsze jednak pilnowano, by wszystkie kawałki ciała wróciły na stół. Dlaczego? No cóż, pojawiła się nowa, medyczna rewelacja - leczenie za pomocą specyfików sporządzanych z ludzkich ciał. Używano ludzkich organów, wytapiano tłuszcz, hodowano na kościach mech, nawet robiono marmoladę z krwi. Czasem całe ciało moczono w różnych specyfikach, by robić z nim medykamenty. Znowu podkreślę – to nie stuknięci znachorzy wpadali na takie pomysły, tylko utytułowani medycy, często uważani za wybitnych profesorowie. Nawet Paracelsus, uważany za ojca medycyny nowożytnej, podzielał te poglądy. Sam sporządzał maść z krwi i ludzkiego tłuszczu. W ekskluzywnych aptekach można było znaleźć takie cuda, jak „płyn menstruacyjny zmarłej kobiety”, „marynowane ludzkie mięso”, „nalewka na kościach”.

Zdumiewające jest też to, że ci wybitni medycy, gdy tylko mieli szansę porównać swą wiedzę anatomiczną z faktycznym wyglądem zwłok (prawdziwy lekarz niezwykle rzadko przeprowadzał seksję), to zupełnie nie zastanawiali się, dlaczego nie ma żadnej flegmy, ducha życia, dlaczego narządy wyglądają zupełnie inaczej niż na rysunkach Galena, czy innych. Winili za to … martwe ciała, i zdecydowana większośc z nich odrzucała anatomię.

Ci zaś, którzy zbytnio jej ufali, mogli mieć kłopoty. Najlepiej się o tym przekonał Wersaliusz, twórca nowoczesnej anatomii. To niezwykle barwna postać, naukowiec zaczynający swą karierę od rabowania grobów. Jego praca „Budowa ludzkiego ciała”, wsparta wspaniałymi rysunkami, niezbicie dowodziła, że Galen nie miał zielonego pojęcia o ludzkiej anatomii. Naraził się tym wielu uczonym lekarzom, co w efekcie skończyło się dla niego … oskarżeniami inkwizycji:)

Doskonale z tego widać, że medycyna tamtych czasów przypominała religię, zaś ci wszyscy, którzy mieli odwagę przecierać nowe szlaki, traktowani byli jak heretycy.

Ciekawe jest nie tylko to, że podobnych odrażających bredni nauczali uważani za wybitnych, utytułowani lekarze, ale też to, że w tym samym czasie funkcjonowali różnego rodzaju wędrowni chirurdzy, czasem wiedźmy w starym stylu, którzy osiągali w swym fachu naprawdę dużą biegłość, posiadali też ogromną wiedzę w ziołolecznictwie. Gdy profesorowie karmili swoich pacjentów wywarem z trupów, różni podróżni chirurdzy (którzy nawet nie byli uważani za lekarzy), wsiowe wiedźmy, czy nawet byli kaci (którzy posiadali praktyczną wiedzę) całkiem sprawnie leczyli rany i składali kości, często podając przy tym środki uśmierzające ból. Cechowali się przy tym ogromną pomysłowością – amputacji dokonywano zostawiając płat skóry, stosowano opaski uciskowe, podejrzewając obrażenia czaszki kazano w celach diagnostycznych gryźć orzechy, itd. Bywało i tak, że w beznadziejnych przypadkach umożliwiali oni bezbolesne przejście na tamten świat, dosłownie dokonywali eutanazji.

To zaskakujące, ale gdy zachorowałeś, złamałeś nogę, czy cierpiałeś na jakąkolwiek przypadłość, to znacznie lepiej byłoby dla ciebie, gdyby leczyła cię wiejska wiedźma, czy były kat, niż gdybyś miał wpaść w łapy dystyngowanego profesora uniwersytetu …

Najlepiej oddać głos wspomnianemu Paracelsusowi, który poznał oba te światy. Mawiał on, że więcej się od wiedźm nauczył, niż na uniwersytetach. Do swoich kolegów czuł niewypowiedzialną wręcz pogardę, która przybierała nieraz komiczne rozmiary. Kiedyś wydał oficjalne oświadczenie, że podczas swego przemówienia poruszy takie tematy, jak niewiedza, chciwość, pycha i próżność innych medyków:) Ale nawet on nie mógł się pozbyć bagażu uniwersyteckiego wyksztalcenia, bowiem wielokrotnie gadał o parowaniu gwiazd, żywiołakach i cudownych eliksirach. Na starość kompletnie zdziwaczał i ostatecznie odrzucił anatomię.

Należy się spytać – skąd brali się ci „lekarze”, medycy przyrządzający wywary z trupów, wybitni teoretycy od puszczania krwi? To był efekt kształcenia uniwersytetów, na których królową nauk była teologia, gdzie postanowieniami synodów usunięto chirurgię z Medycyny. Chirurdzy przestali być w ogóle uważani za lekarzy, zaczęli skupiać się w cechach jak szewcy, z czasem zaczęli się tym zajmować cyrulicy, czyli specjaliści głównie od strzyżenia, golenia i rwania zębów. Na szczęście wyszło to im, a zwłaszcza ich przyszłym pacjentom, na dobre … Twórca nowożytnej chirurgii (przynajmniej w świecie chrześcijańskim:), Ambroży Pare, był właśnie cyrulikiem, które całą swą wiedzę zdobył w armii, opatrując rannych. Bazując na swym doświadczeniu dokonał kilku ważnych odkryć i opracował nowe metody leczenia. Jako że był tylko cyrulikiem-chirurgiem, szubko doszło konfliktu z prawdziwymi lekarzami, specjalistami od lewatyw i zjadania trupów. Pare miał jednak szczęście i dzięki pomocy króla zdołał ocalić życie.

Fatalne okazało się też podczepianie różnego typu schorzeń (padaczka, różnego typu choroby umysłowe) pod opętanie, podobnie jak traktowanie prób pomagania pacjentom jako sprzeciwu woli Boga. Nie miej szkodliwa okazała się cudaczna wiara, że relikwie mogą leczyć wszelkie choroby. Niezwykłe osiągnięcia miała teologia, która skaziła wszystkie inne nauki tzw. myśleniem magicznym, szukaniem absurdalnych i nadnaturalnych przyczyn.

Na szczęście nie dla wszystkich ci specjaliści od lewatyw byli autorytetami. Bywało i tak, że z dostojnych medyków kpiono niemiłosiernie. Niektórzy parodyści rozpowszechniali uczone powiedzonka, jak: „Chory nie może żądać, by czuć się dobrze”, albo „Ten, kto chodzi, nie jest martwy”. Najlepiej poświadcza o tym sam wielki Molier, XVII wieczny wspaniały komediopisarz, pisząc: „Lekarze potrafią mówić po łacinie, znają wszystkie dawne greckie nazwy chorób. Ale o leczeniu nie mają pojęcia”.

Sami wyśmiewani cierpieli jednak na gigantyczny przerost ego. Niemal powszechnie uważali, że ich wiedza jest tak ogromna, że tylko wybrani na nią zasługują. Pisząc różne medyczne księgi, zawsze robiono to po łacinie. Nie tylko po to, by zamanifestować swoją wiedzę, ale głównie po to, by nie czytał ich nikt z plebsu. Gdy Nicholas Culpeper przetłumaczył pewien katalog leków z łaciny na język angielski, spotkał się z oszalałym atakiem swoich kolegów po fachu. Niewiele brakowało, by nieszczęsny tłumacz skończył w lochu na torturach.

Oczywiście należy też przyznać, że nie wszyscy lekarze byli takimi cudakami. Zdarzali się wśród nich często ludzie inteligentni, dociekliwi, skłonni do posługiwania się rozumem. Jest jednak cała masa przykładów, które wskazują, że i oni mieli z tego tytułu problemy:) Niektórzy mnisi szukali sposobów znieczulania, eksperymentując nawet ze śmiertelnie niebezpieczną cykutą, co nieraz kończyło się fatalnie. Jezuaci z Pistoi byli trochę bardziej pragmatyczni, bowiem używali destylatu etylowego. Te śmiałe pomysły spowodowały, że papież Klemens IX uznał ich za niereformowalnych (człowiek w końcu powinien cierpieć) i zakon został rozwiązany.

Nathan Belofsky „Jak dawniej leczono”

Ryuuk
O mnie Ryuuk

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura